
Lofoty – trekkingi marzeń i wioski rybackie
Jakie trekkingi na Lofotach?
Gdzie na Lofoty w góry?
Zastanawiasz się, gdzie na trekking na Lofoty się wybrać? Dzięki specyficznemu ukształtowaniu terenu oraz widokom godnym najpiękniejszego archipelagu Europy opcji masz dość sporo.


Grań Reinebringen (448 m n.p.m., 1 km z Reine, 1,5 godz.)
Niech Cię nie zmyli wysokość tego szczytu – trekkingi na Lofotach bywają wymagające nawet w przypadku stosunkowo niskich wartości bezwzględnych! Chociaż trasa na Reinebringen ma zaledwie kilometr w jedną stronę, jest bardzo stroma i eksponowana. Z tego też względu trudno ją polecić osobom o słabej kondycji fizycznej czy z lękiem wysokości. Ze szczytu rozpościerają się jednak ikoniczne widoki na fiordy, góry i wioskę rybacką, które szybko wynagradzają trud włożony w trekking. Lofoty i trasy jak ta są idealne dla osób szukających szybkiej, ale efektownej wędrówki z urzekającym finishem.
Szlak na Reinebringen rozpoczyna się w malowniczej wiosce Reine, która sama w sobie jest jednym z najbardziej fotogenicznych miejsc na Lofotach. Mimo krótkiego dystansu podejście jest bardzo intensywne – na trasie znajduje się blisko 2000 kamiennych stopni, które zostały ułożone przez nepalskich Szerpów, co znacznie ułatwia wspinaczkę, ale nie eliminuje wyzwania.
Szczyt Munken (797 m n.p.m., 5,5 km z Sørvågen, 3-4 godz.)
To szlak o średniej ciężkości, za to wysokiej satysfakcji. Wyjście na szczyt zajmuje około 3-4 godzin i obejmuje około 500 metrów podejścia. Na trasie znajduje się sporo stromych podejść, ale wyjście zdecydowanie jest warte wysiłku. Munken nie jest jednym szczytem, a całym masywem. Ma 797 metrów wysokości, a widoki ze szczytu są niepowtarzalne.
Szlak na Munken rozpoczyna się niedaleko urokliwej miejscowości Sørvågen, co czyni go łatwo dostępnym punktem wyjścia dla wielu turystów. Początkowo trasa prowadzi przez malowniczy las, stopniowo pnąc się w górę. Im wyżej, tym bardziej teren staje się skalisty i eksponowany. W kilku miejscach, szczególnie na bardziej stromych odcinkach, zainstalowane są łańcuchy, które ułatwiają wspinaczkę i zwiększają bezpieczeństwo. Choć nie jest to ferrata, to miejsca te wymagają pewności siebie i sprawności. Szlak jest dobrze oznakowany, jednak zawsze warto mieć ze sobą mapę lub nawigację.
Lofoty – wioski rybackie i wędkarstwo
Norwegia to nie tylko piesze wędrówki po Lofotach, górskie trekkingi i podziwianie widoków. To również nadmorskie życie, a pisząc o tym, mamy na myśli tradycyjne wioski rybackie na Lofotach oraz całą „kulturę” łowienia ryb. Miejscowi żyją z rybołówstwa, a całe mnóstwo osób wybiera się tam nie w góry, lecz właśnie nad morze. Jedni przybywają popływać na kajakach, inni zakosztować świeżej ryby z bieżącego połowu, a jeszcze inni wybierają samodzielne wędkarstwo. Lofoty to raj dla miłośników tego typu rozrywek. Najpiękniejsze wioski rybackie, do których warto zawitać to z pewnością:
Reine – wioska rybacka na wyspie Moskenesøya. Można w niej podziwiać m.in. charakterystyczną drewnianą architekturę i obserwować aktywność kutrów rybackich. W lokalnej knajpce warto, a nawet trzeba, zakosztować świeżej ryby.
Å – to mała wieś na krańcu wyspy Moskenesoya. Życie toczy się tam powoli jak w typowej filmowej osadzie. Warto wybrać się do Muzeum Wiosek Rybackich, gdzie można zobaczyć produkcję sztokfisza i tranu.
Henningsvaer – wioska położona pomiędzy wysepkami, dzięki czemu jest nazywana Wenecją Lofotów. Jest też miejscem, gdzie pracuje wielu artystów.
Nusfjord – to jedna z najstarszych wiosek rybackich Lofotów. Wyróżnia się klimatem i możliwością obejrzenia autentycznych czerwono-żółtych fasad domków. Prezentuje się niemalże żywy skansen, miejsce jak z obrazka.
Trekkingi i wioski rybackie to atrakcje, dla których ludzie tłumnie odwiedzają Lofoty. Jednak to nie wszystko. Nas przyciągają również tamtejsze krajobrazy, dzika przyroda i jedyne w swoim rodzaju zwierzęta zamieszkujące tylko tamtejsze rejony – w końcu nie bez powodu Lofoty bywają nazywane Perłą Północy.


Jak wygrać Lofoty? Michał Zachodny
Nie szarżuj pod górę, nie zbiegaj w dół i nie myśl, że lżejszy śpiwór wystarczy. Oczywiście można sprowadzić wyprawę na Lofoty do tych trzech punktów, ale tydzień u północno-zachodnich wybrzeży Norwegii nie pozwala mi zamknąć tak tego tematu. Tym doświadczeniem chciałbym się podzielić. Wszystko, co przeczytaliście przed wyprawą na Lofoty – lub ją rozważając – się zgadza. Widoki są obłędne, średnie (według Norwegów) trasy są trudne, pogoda może się zmienić błyskawicznie i jest tam cholernie drogo. I warto mieć to w głowie, gdy kompletuje się sprzęt z organizacyjnego infopaka, by nie skończyć jak ja: telepiąc się z zimna w zbyt lekkim śpiworze („Komfort 15 stopni? Jak zimno może tam być?”, myślałem) w namiocie rozbitym na plaży Bunes. Spanie w ubraniu też nie pomaga, gdy wiatr przeszywa każdą warstwę jaką masz na siebie narzuconą i wspomnienie z pięknej, upalnej wręcz pogody z pierwszych dni jest jedynym, co tak naprawdę cię ogrzewa. Ale to było tylko kilka godzin chowania się przed zacinającym deszczem i łapania w namiocie jakiegokolwiek zasięgu, by w aplikacji sprawdzić, czy otworzy się jakiekolwiek okno pogodowe. W takiej chwili sprzyja ci to, że cały dzień jest jasno, choć i w tym łatwo się pogubić, gdy z pozostałymi uczestnikami zasiedzisz się „wieczorem” na polu namiotowym, wokół zapadnie cisza, a ty – bez odczuwania senności – spojrzysz na zegarek i zorientujesz się, że w końcu jest pierwsza w nocy. Na trekking jest to jednak tak samo dobry moment, jak poranek, a po godzinach spędzonych w śpiworze w namiocie po prostu chcesz się rozruszać. Na Lofotach opcja jest więc jedna: idziesz w górę. To właśnie na trasie przeżywasz największe zderzenie oczekiwań z rzeczywistością. Bo oczywiście wcześniej był research: wiedziałem, ile ma dany szczyt, jakiego rodzaju to trasa, ale to wszystko nie działa na wyobraźnię tak, jak ten moment, gdy stoisz na starcie szlaku. Wtedy tych kilkaset metrów nad poziomem morza naprawdę robi wrażenie, a nie jest trzycyfrową liczbą, która blednie w porównaniu do gór, jakie… Cóż, kojarzysz z górami. Weryfikacja przychodzi drugiego dnia, gdy parkujemy pod Reinebringen i zaczynają się schody. Dosłownie, bo przecież jest tam ułożonych (według różnych źródeł) 1600-1800 schodów. Jak trudne może to być? Codziennie pokonujemy schody, mieszkamy na piętrze, włazimy nimi do pracy. A jednak: ułożone wielkie kamienie, które wymagają wyższego uniesienia nogi, wspięcia się i powtórzenia tej czynności – oto trasa na Reinebringen – to nie jest zwykłe wyzwanie.


Mam dla ciebie dobrą radę: nie licz pokonywanych schodów. Początkowo trudno od tego uciec, bo co pięćdziesiąty stopień jest opisany i siłą rzeczy wyznaczasz sobie w głowie cel. W moim przypadku było to pięćset: o tyle schodów się wdrapać i wtedy odpocząć. Gdy jednak przy 470 pojawiła się ławeczka, to nie myślałem o niczym innym, jak o zajęciu miejsca i napiciu się wody. Od palących się nóg bardziej urażona była moja duma – nie pokonałem nawet trzeciej części trasy, a już ledwo dyszałem. I wiecie co? Tę walkę z ambicją warto przegrać. Z nikim się przecież nie ścigałem, nie biłem żadnego rekordu – nie chcę nawet wiedzieć, jaki jest najlepszy wynik w wejściu na tę górę – nie miałem limitu czasu, nie groziło mi załamanie pogody (akurat świeciło pełne słońce i było ponad 20 stopni). Oczywiście, że do jakiegoś stopnia przygotowywałem się na ten wyjazd, biegałem, robiłem przysiady… To nie ma znaczenia. Na tych trasach i tak walczysz tylko ze swoją głową. Jeśli w dalszym wspinaniu się na Reinebringen do kolejnych przerw odliczałem sto schodów, to nie myślałem o niczym innym, jak o tym, ile jeszcze zostało. Tymczasem na Lofotach im dłuższa trasa, tym większa frajda z widoków, im więcej przerw, tym częściej sięgasz po aparat. Nie jesteś tam po to, by się którąkolwiek z tras męczyć, ale masz się każdą cieszyć. Nie popełniajcie tego (juniorskiego) błędu. Przede wszystkim, te wejścia czyszczą twoją głowę. Zmęczenie robi swoje, ale zachwyt naturą, widokami i szukanie najlepszej możliwej trasy w błocie, czy kamieniach dają najlepszy odpoczynek. Tam też łatwiej zgubić szlak – czasem nie wiesz, co jest śladem człowieka, co kopcem z kamieni, co oznacza wbity raz na kilka kilometrów patyk – ale „góra” rekompensuje wszystko. Szarżowanie niczemu nie służy, poza zaspokojeniem swojej ambicji, że od drugiego dnia twoja forma też wzrosła i na koniec pobytu zdobędziesz Ryten (543 m n.p.m.) z poziomu pięknej plaży Kvalvika w mniej niż godzinę. A do auta, na dobicie, jeszcze raz rzucisz sobie wyzwanie szybkości pokonania szlaku i w połowie, na kamieniach prowadzących przez przełęcz, mijający cię trekkingowiec spyta się: „Everything okay?”. Nie odpowiadasz, bo sapiesz, pot zalewa ci oczy i możesz tylko lekko się uśmiechnąć oraz przytaknąć. Dasz radę dokończyć trasę, wynik w aplikacji wygląda dobrze, ale czy nie fajniej byłoby posiedzieć kwadrans dłużej na pięknej plaży?


Szczyt Helvetestinden (602 m n.p.m., 4 km z plaży Bunes, 3-4 godz.)
Szlak na Helvetestinden jest trudny, a ekspozycja bardzo duża, dlatego wyjście na ten szczyt zalecane jest tylko osobom bez lęku wysokości, wiedzącym, że podołają wyzwaniu. Jest opcja pozostania na plaży u stóp wzniesienia, więc ci, którzy nie chcą ryzykować, mogą nieco odpocząć na malowniczej plaży.
Helvetestinden uchodzi za jeden z najbardziej efektownych, ale i najbardziej bezwzględnych szczytów, jakie mają Lofoty. Wyjście w góry lub trekking na tego typu wzniesienia zawsze wymaga odpowiedniego przygotowania fizycznego i braku lęku wysokości. Chociaż początek trasy na Helvetestinden jest łagodny – wiedzie plażą i łąkami – szybko zmienia się w strome, skaliste podejście. Ze szczytu można znów podziwiać zapierający dech w piersiach widok na Morze Norweskie, plażę Bunes oraz okoliczne góry i fiordy. Dodatkowo tuż pod wierzchołkiem znajduje się rozległy trawiasty obszar, który można wykorzystać jako miejsce na odpoczynek lub biwak.
Wszystkie wspomniane wyżej trasy obejmuje wyprawa na Lofoty z Soliści Adventure Club. Na tym jednak nie kończą się wędrówkowe opcje na wyspach. Co jeszcze warto wiedzieć, jeśli chodzi o Lofoty i trekking? Przewodnik po najlepszych szlakach może obejmować również:
Røren – wejście na szczyt Røren to taki łagodny, łatwy spacer prowadzący przez pola, gdzie wypasają się barany. Szlak nie jest męczący i idealny na lekki trekking.
Mannen – to szlak o umiarkowanym stopniu trudności, który prowadzi z plaży Haukland. Trasa oferuje przepiękne widoki na okoliczne góry i morze, a jej atutem jest połączenie trekkingu z możliwością relaksu na jednej z najpiękniejszych plaż Lofotów.
Heiavannet – kolejny szlak o umiarkowanym stopniu trudności. Biegnie przez zróżnicowany teren z licznymi podejściami i zejściami, by ostatecznie zakończyć się przy przepięknym jeziorze.
Djevelporten i Floya – to propozycje dla osób szukających mocniejszych wrażeń. Charakteryzują się sporą ekspozycją i miejscami wymagają dużej pewności siebie w poruszaniu się po stromych zboczach. Djevelporten to słynny kamień zawieszony nad przepaścią, na który można się bezpiecznie wdrapać, co stanowi nie lada atrakcję i okazję do spektakularnych zdjęć. Po zdobyciu Djevelporten trekking kontynuuje się na Floyę, skąd rozciąga się widok na stolicę Lofotów – Svolvaer.
Volanstindm – trudniejszy, stromy i eksponowany szlak, wymagający dobrej kondycji i doświadczenia. Wymaga pokonywania skalistych podejść i użycia poręczówek w niektórych miejscach.
Kiedy na trekking Lofotach?
Jeśli chodzi o Lofoty, trekking najlepiej jest zaplanować na okres od czerwca do września, kiedy w górach nie ma śniegu. Ten często zalega jeszcze w maju, co może znacznie utrudniać wędrówkę zwłaszcza tym osobom, które nie mają doświadczenia w zimowych warunkach. Z kolei pierwsze opady śniegu w sezonie pojawiają się niekiedy już na przełomie września i października.
Więcej informacji na temat warunków panujących w Norwegii znajdziesz tutaj: Norwegia – Informacje praktyczne dla turystów.


Pobyt na Lofotach nie wygrywa się szybkością wejść (umówmy się, wyczynowcy są wśród nas w mniejszości), ani zejść (kolega pragnąc zbiec do plaży nie wyhamował przed błotną kałużą, w konsekwencji kolejny krok wykonał bez lewego buta, miałem szczęście być tuż za nim i odskoczyć). Najbardziej cieszy cię to, że w każdej chwili aktywnie odpoczywasz, a rozglądając się masz przed oczami widoki pocztówkowe. Tym bardziej warto to robić: błądzić wzrokiem dookoła, telefon wyjmując tylko do zdjęć lub odnalezienia właściwej trasy. A jednym z najfajniejszych aspektów życia naszej grupy było to, że na rozmowy o swoich pracach poświęciliśmy ułamek spędzonego na Lofotach czasu. Wcześniej wydawało mi się, że nie można ciągle gadać o tym, co każde z nas widzi dookoła – i bardzo się w tym względzie zagubiłem. Tymczasem naprawdę warto się w tym wszystkim zagubić: nie tylko wędrując po szlakach, nawet we mgle, ale też siedząc przed namiotem na plaży przy ognisku o piątej nad ranem (po coś przez godzinę niesiono 30 kilogramów drewna), na Munkebu z widokiem na trzy górskie jeziora (choć wieje i jesteś po kilkugodzinnej drodze), nawet na polu namiotowym u podnóży szczytów, gdy (pi)jesz kolejną zalewajkę udającą prawdziwą potrawę, krążąc pomiędzy urokliwymi domkami rybaków w kolejnej wiosce, która tylko w teorii wygląda tak samo, jak poprzednia. Tak, na Lofotach będzie ci zimno, mokro, słabo ze zmęczenia, czasem brudno, bo nie chcesz wejść do zimnego jeziora, by się wymyć. Poczujesz zagubienie, gdy w drodze do Munkebu chmury będą tak nisko, że widać tylko na pięć metrów do przodu, a oznaczenia szlaku… czasem bywają. Na 1368 schodku na Reinebringen masz dość wszystkiego, wchodząc i schodząc po łańcuchach na trasie na Hermannsdalstinden (najwyższy szczyt zachodnich Lofotów, niezdobyty przez załamującą się pogodę) obawiasz się kolejnego kroku czy chwytu. Ale to nic przy nagrodzie, jaką otrzymujesz, gdy tylko na moment staniesz w miejscu i spojrzysz na to, co cię otacza. W całkowitej ciszy, czasem w samotności, ale zawsze z otwartą z wrażenia gębą. To wtedy zapominasz o wszystkim i dzieje się to, po co tam jesteś: wygrywasz Lofoty. Autor: Michał Zachodny