Lofoty – trekkingi marzeń i wioski rybackie
Jakie trekkingi na Lofotach?
Lofoty pieszo – wędrówki w naszym planie
Szczyt Munken (797 m n.p.m., 5,5 km z Sørvågen, 3-4 godz.) – szlak o średniej ciężkości, za to wysokiej satysfakcji. Wyjście na szczyt zajmuje około 3-4 godzin i obejmuje około 500 metrów podejścia. Na trasie znajduje się trochę łańcuchów, sporo stromych podejść, ale wyjście zdecydowanie jest warte wysiłku. Munken nie jest jednym szczytem, a całym masywem. Ma 797 metrów wysokości, a widoki ze szczytu są niepowtarzalne. Grań Reinebringen (448 m n.p.m., 1 km z Reine, 1,5 godz.) – ze szczytu Reinebringen rozpościera się najpopularniejszy widok na Lofotach. Wyjście jest strome i wymagające, dlatego rekomendujemy je osobom obytym z górami, choć kondycja Himalaisty nie jest wymagana. Mimo iż trekking nie należy do najłatwiejszych, to zdecydowanie jest warte wysiłku. Szczyt Helvetestinden (602 m n.p.m., 4 km z plaży Bunes, 3-4 godz.) – trudny szlak, bardzo duża ekspozycja, dlatego wyjście na ten szczyt zalecane jest tylko osobom bez lęku wysokości, wiedzącym, że podołają wyzwaniu. Jest opcja pozostania na plaży u stóp wzniesienia, więc ci, którzy nie chcą ryzykować, mogą nieco odpocząć na malowniczej plaży. Powyższe trasy znajdują się w planie solistowej wyprawy do Norwegii, jednak to oczywiście tylko kilka propozycji na to, gdzie jechać na trekkingi w Lofotach. Ciekawe szlaki prowadzą też na Røren, Volanstindm, Mannen czy Heiavannet.
Lofoty – wioski rybackie i wędkarstwo
Norwegia to nie tylko piesze wędrówki po Lofotach, górskie trekkingi i podziwianie widoków. To również nadmorskie życie, a pisząc o tym, mamy na myśli tradycyjne wioski rybackie na Lofotach oraz całą „kulturę” łowienia ryb. Miejscowi żyją z rybołówstwa, a całe mnóstwo osób wybiera się tam nie w góry, lecz właśnie nad morze. Jedni przybywają popływać na kajakach, inni zakosztować świeżej ryby z bieżącego połowu, a jeszcze inni wybierają samodzielne wędkarstwo. Lofoty to raj dla miłośników tego typu rozrywek. Najpiękniejsze wioski rybackie, do których warto zawitać to z pewnością: - Reine – wioska rybacka na wyspie Moskenesøya. Można w niej podziwiać m.in. charakterystyczną drewnianą architekturę i obserwować aktywność kutrów rybackich. W lokalnej knajpce warto, a nawet trzeba, zakosztować świeżej ryby. - Å – to mała wieś na krańcu wyspy Moskenesoya. Życie toczy się tam powoli jak w typowej filmowej osadzie. Warto wybrać się do Muzeum Wiosek Rybackich, gdzie można zobaczyć produkcję sztokfisza i tranu. - Henningsvaer – wioska położona pomiędzy wysepkami, dzięki czemu jest nazywana Wenecją Lofotów. Jest też miejscem, gdzie pracuje wielu artystów. - Nusfjord – to jedna z najstarszych wiosek rybackich Lofotów. Wyróżnia się klimatem i możliwością obejrzenia autentycznych czerwono-żółtych fasad domków. Prezentuje się niemalże żywy skansen, miejsce jak z obrazka. Trekkingi i wioski rybackie to atrakcje, dla których ludzie tłumnie odwiedzają Lofoty. Jednak to nie wszystko. Nas przyciągają również tamtejsze krajobrazy, dzika przyroda i jedyne w swoim rodzaju zwierzęta zamieszkujące tylko tamtejsze rejony. Dowiedz się, dlaczego jeszcze warto wybrać się w podróż na Lofoty. [embed]https://www.youtube.com/watch?v=MMoTtfPSWXg&feature=emb_title[/embed]
Jak wygrać Lofoty? Michał Zachodny
Nie szarżuj pod górę, nie zbiegaj w dół i nie myśl, że lżejszy śpiwór wystarczy. Oczywiście można sprowadzić wyprawę na Lofoty do tych trzech punktów, ale tydzień u północno-zachodnich wybrzeży Norwegii nie pozwala mi zamknąć tak tego tematu. Tym doświadczeniem chciałbym się podzielić. Wszystko, co przeczytaliście przed wyprawą na Lofoty – lub ją rozważając – się zgadza. Widoki są obłędne, średnie (według Norwegów) trasy są trudne, pogoda może się zmienić błyskawicznie i jest tam cholernie drogo. I warto mieć to w głowie, gdy kompletuje się sprzęt z organizacyjnego infopaka, by nie skończyć jak ja: telepiąc się z zimna w zbyt lekkim śpiworze („Komfort 15 stopni? Jak zimno może tam być?”, myślałem) w namiocie rozbitym na plaży Bunes. Spanie w ubraniu też nie pomaga, gdy wiatr przeszywa każdą warstwę jaką masz na siebie narzuconą i wspomnienie z pięknej, upalnej wręcz pogody z pierwszych dni jest jedynym, co tak naprawdę cię ogrzewa. Ale to było tylko kilka godzin chowania się przed zacinającym deszczem i łapania w namiocie jakiegokolwiek zasięgu, by w aplikacji sprawdzić, czy otworzy się jakiekolwiek okno pogodowe. W takiej chwili sprzyja ci to, że cały dzień jest jasno, choć i w tym łatwo się pogubić, gdy z pozostałymi uczestnikami zasiedzisz się „wieczorem” na polu namiotowym, wokół zapadnie cisza, a ty – bez odczuwania senności – spojrzysz na zegarek i zorientujesz się, że w końcu jest pierwsza w nocy. Na trekking jest to jednak tak samo dobry moment, jak poranek, a po godzinach spędzonych w śpiworze w namiocie po prostu chcesz się rozruszać. Na Lofotach opcja jest więc jedna: idziesz w górę. To właśnie na trasie przeżywasz największe zderzenie oczekiwań z rzeczywistością. Bo oczywiście wcześniej był research: wiedziałem, ile ma dany szczyt, jakiego rodzaju to trasa, ale to wszystko nie działa na wyobraźnię tak, jak ten moment, gdy stoisz na starcie szlaku. Wtedy tych kilkaset metrów nad poziomem morza naprawdę robi wrażenie, a nie jest trzycyfrową liczbą, która blednie w porównaniu do gór, jakie… Cóż, kojarzysz z górami. Weryfikacja przychodzi drugiego dnia, gdy parkujemy pod Reinebringen i zaczynają się schody. Dosłownie, bo przecież jest tam ułożonych (według różnych źródeł) 1600-1800 schodów. Jak trudne może to być? Codziennie pokonujemy schody, mieszkamy na piętrze, włazimy nimi do pracy. A jednak: ułożone wielkie kamienie, które wymagają wyższego uniesienia nogi, wspięcia się i powtórzenia tej czynności – oto trasa na Reinebringen – to nie jest zwykłe wyzwanie.